http://rozanapracowniawandy.blogspot.com/2016/02/sto-za-sto.html
Największym problemem podczas mojej pracy "artystycznej" był zawsze notoryczny brak miejsca na akcesoria typu kredki, pędzle, farby. Blat biurka był zbyt mały, by to wszystko pomieścić i trzeba było wykorzystywać dodatkowe taborety, krzesełka i na nich rozkładać przybory. Pokój w związku z tym zagracał się ponad optymalnie...
Postanowiłam poszurać meblami, co w warunkach normalnego, blokowego mieszkania stanowi trochę problemu. Logistyka. Trzeba najpierw znaleźć wolne miejsce, by ruszyć pierwszą rzecz, a potem tak, jak w takiej starej układance kafelkowej, tylko umiejętnie przesuwać mebelki .
Stół z rozłożonymi blatami wreszcie zapewnia troszkę swobody w rozmieszczeniu na nim różności nie tylko tych potrzebnych artystycznie
Biurko spod okna powędrowało do wnęki w przedpokoju. Całe szczęście, że nie dałam się namówić na wbudowanie tam szafy, tak jak to mają chyba wszyscy sąsiedzi zajmujący mieszkania o tym samych rozkładzie pomieszczeń. Mam teraz zakątek do pracy
" biurowej "
Stół w nowym miejscu pozyskał jeszcze jedną , specyficzną właściwość, bo gdy zapada zmierzch za oknem,
gdy zapalę na nim lampki, zaczyna lśnić kolorami bursztynu...
Córcia Marta zaprosiła nas do siebie, więc odbyliśmy krótki, dwudniowy wypad do Poznania. Bardzo lubię te klimaciki
w jej domku. takie bardzo bliskie mojemu spojrzeniu na świat.
Mieszkają z Mateuszem w starej kamienicy na Świerczewie. Mieszkanko wyremontowali, ale z zachowaniem wszystkiego, co było stare. oczywiście po osobistej renowacji. Mała kuchnia, w której musiałała się znaleźć stara, własnoręcznie ( to chyba Marcia ma w genach ) skrobana, szlifowana, szpachlowana szafa po babci.
Parapetowy ogródek, bo brak takiego normalnego, przynajmniej na razie, zapewnia świeże ziółka i jednocześnie jest najlepszym naturalnym ( młodzi są bardzo eko ) odświeżaczem powietrza...
Cieszą mnie u nich takie drobiazgi, tworzące wręcz scenki rodzajowe... To chyba jakoś genetycznie przeszło...
Nawet jakieś takie tenisówki powielkanocne...
Pogoda podczas naszego pobytu w Poznaniu była taka bardziej szara, ale przez pół dnia rozjaśniło się i poszliśmy na spacer, na pobliskie Szachty. Po starej cegielni pozostały wypełnione wodą glinianki tworząc wielki park ze starodrzewem i stawkami, w których teraz głośno i gwarno Ptactwo objęło we władanie ten teren i słychać nie tylko mewy, kaczki ale mnóstwo gatunków ptaków parkowych. Na tych latających mieszkańcach zna się nasza Marcia, więc mieliśmy wspaniałego przewodnika...
Na trasie tego spaceru znajdował się taki stary dom, należący kiedyś do cegielni. Potem, w internecie, wyczytałam, że był to tak zwany Dom Gościnny. Taki piękny, tajemniczy, stary budynek.
Oj, mieć tylko odpowiednią ilość środków a mogłabym z tego zrobić bajkę... Na pewno ten dom "wyremontuję" z lekka na jakimś obrazie. Taki obraz ostatnio za mną chodzi...
Po powrocie z poznańskiej eskapady sąsiedzkie koty Rudy i Ramzik przyszły powiedzieć dzień dobry. Pierwszy urzędował już pod drzwiami balkonu, a drugi zaglądał do okna na tle suszącej się kraciastej serwety...
W tak zwanym " międzyczasie " powstały jeszcze pastele, bo zamówienia gonią
i portret Majki, wnuczki naszego kolegi z Norwegii
A teraz czas na ogródek, bo chociaż malutki to pracy w nim, praktycznie codziennie, mnóstwo. Satysfakcji też jest zawsze sporo, szczególnie gdy rozkwitną i zapachną moje ulubione róże.
Lecz jak zwykle przed pracą herbatka.
Polecam, szczególnie teraz, taką ze świeżo zerwanej pokrzywy. Płukam, zalewam gorącą wodą, nie wrzątkiem, bo niszczy część "zdrowotnych" składników. Po ostygnięciu trochę mdła, ale można dodać kilka ( tylko kilka ) kryształków grubej soli.
Najlepiej przekonać się o tym samemu. Ruszajmy zatem w plener po pokrzywę i inne wiosenne ziółka które niech nam służą " na zdrówko"!!! Wanda